Wednesday 16 September 2009

Na dachu Rumunii

No i przyszedl w koncu czas na te wciaz odkladane Fogarasze. Po kilku dniach opadow i niepewnosci koazalo sie ze termin ktory wybralismy okazal sie szczesliwy. My czyli ja i David - maz (David jest Niemcem) MArii przyjaciolki:)
Spotkalismy sie w Braszowie i po porannym piwku odbyla sie nieudana proba zlapania autobusu. Nieudana poniewaz autobus byl rzekomo pelny wiec do widzenia. Pozostalo liczyc na stopa. Po krotkim czasie sie udalo. Z glownej drogi jest jeszcze sporo w gory (choc juz je widac) zeby dreptac. Kolejny stop i dowozi nas do podnoza. Okazuje sie ze 6 Km ze znaku przeradza sie w jakies 10-12 do poczatku gor (wioska ze znaku to wcale jeszcze nie poczatek gorskiej przygody, za nia jest cos jeszcze....) Docieramy, jemy, dopychamy piwem i juz sie nie chce isc:)
Wyruszamy i po nie tak dlugim czasie dochodzimy do przemilego schroniska 1401 m pokonujac juz jakies 800 m w gore. Taki urok, szybko i bardzo w gore. Tutaj im pozniej tym tloczniej. Robi sie tez troche chlodno wiec po jedzeniu postanawiamy pomieszac piwo z przyniesiona palinka:)
Efekt bardzo szybki. Po krotkim czasie obgadalismy i wypilismy ze wszystkimi. Spalo sie bardzo milo.
Na drugi dzien atakujemy. Po 2 litry wody, 2 piwa i w gore. Dzis ponad 1100 m. Za nami wiele osob ze schroniska. Szybko sie okazuje ze wody nie wystarczy i bedzie srednio. W polowie drogi z bardzo oszczedzanej wody (juz jestem odwodniony) wypijam kilka glebszych, Amerykanin stwierdza ze jest tu zrodlo - kolo refugiu pod Moldoveanu. Zrodla nie bylo a z woda poszlelismy na to konto. Nic ruszamy w gore, Amerykanin w dol - jakies 200-300 m do jeziorka....
Na dachu Rumunii udalo nam sie byc samym przez jakies 5 min :)

Otwieram piwo i po kilku lykach stwierdzamy ze sie nie da bo za szybko idzie do glowy (glod pewnie nie poprawial sytuacji). Dzielimy sie z innymi - tym razem bez zalu:)
Jeszcze kilka godzin i bedzie woda, zarcie i schronisko. Resztkami sil docieram na przelecz z ktorej juz widze budynek cabany a oczyma wyobrazni suto zastawione stoly, piwo i wiadro wody...
Docieramy, prosze o wode - odziwo gratis:). Potem spotykamy grupe Niemcow, czestuja nas palinka.... Jest to grupa podstarzalych badz juz zawansowanych wiekiem ludzi plci wszelakiej. Spotkalismy ich noc wczesniej w schroniskowej sali biesiadnej i oni tez sie nam nie oparli:) teraz byl rewanz. Wiec grupa ta je, pije i wszystko jest smiesznie tanie dla nich, ale maja jeszcze jedna ceche - zapierdalaja po gorach jakby mieli silniki w dupach. My i inni mlodzi pokonalismy te sama trase w 11-12 h i wiecej. Oni zrobili to w 9,5h...
No ale wypijam i staje w kolejce po jedzenie:) W malym okienku duza pani w kreszowym dresie pyta czego. Mowie 2 zupy i 2 piwa, ile i kiedy? zupa 12, piwo 12, jak bedzie to zawola. Ok, czekam. Po 10 min podchodze i pytam, jak tam z moim zamowieniem. Odpowiedz juz slyszalem - jak bedzie gotowe to zawolam. A co z piwem - jak bedzie to zawolam:)
Po minutach 20 wkurwiony staje przy okienku i czekam, nagle slysze krzyk 2 zupy - odbieram i mowie ze jeszcze 2 piwa - kierowniczka siega spokojnie na polke na wyciagniecie polowy reki i podaje mi rowniez 2 piwa...
Potem dochodza inni, juz znajomi i robi sie znow ciekawie. Po zgaszeniu swiatla (generator wylaczaja o 22) przenosimy sie miedzy namioty i dopelniamy dziela. Okazuje sie ze sa jeszcze na tym swiecie ludzie zdolni nosic litrowa wodke albo wina i wszystko w szklanych butelkach. W zwiazku z tym ze sami nie dadza rady - pomagamy:) i jak zwykle spi sie wybornie - a sika jeszcze lepiej... Odbylem najbardziej wzruszajace, przeszywajace i piekne szczanie. Noc, bezchmurne niebo, gwiazdy i bardzo jasny ksiezyc oswietlajacy trawe, jezioro i poszarpane szczyty dookola - nie chcialo mi sie konczyc ale na moje nieszczescie odwodnienie w ciagu dnia wciaz nie pozwalalo mi na oddawanie wiekszej ilosci moczu....
Rono wieliku bol kolan po poprzednim dniu, a swiadomosci ze trzeba zejsc jakies 1500 m w dol nie pomaga. Droga jest piekna ale dluga.
Na dole jeszcze sporo kilometrow droga do Victorii - niby miasteczka. A tam trafiamy na dni miasta i wielka bibe z zarciem piciem muzyka i wielka iloscia kiczu:) Najadamy sie czym sie da i po 2 piwkach okazuje sie ze w niedziele nie odjezdza zaden autobus.... wiec na stopa do drogi glownej. Jak zaczelismy tak skonczylismy. Dosc szybko nam sie udalo dojechac do Braszowa. Jeszcze chwila w pieknym miescie i powrot do "uwielbianego", "przepieknego" Bukaresztu:)
Fotki z wyjazdu na www.picasaweb.google.com/licho.art

No comments:

Post a Comment