A wiec stalo sie... Miasto sparalizowane, kraj podobno tez i nawet autostrade do Constanty zamknieto bo zawiewny snieg byl szybszy i sprytniejszy od drogowcow (skad my to znamy).
Nie wiem tylko gdzie ten caly sprzet zimwy, ta cala eskadra "wozow bojowych" prezentowana niedawno w tv? Nie ma, przynajmniej w stolicy wiec sniegu jest duzo. Nie tylko na ulicach, rowniez na chodnikach (pomaranczowa lopata to pomysl na dobry interes). Oprocz chodnikow duzo bialego puchu jest tez na gzymsach i parapetach i tu wlasnie jest klucz do sukcesu...
Woda w kranie nadal tylko goraca, ciec dalej kisi kase i ta sytuacja uruchamia nowe poklady wyobrazni i psychoaktywnosci.
Oto rezultat. Przepis na wysportowana zone z czystym mezem:
1 mieszkanie bez zimnej wody
1 wanna goracej wody
1 godzina czekania
1 zona
1 maz
1 dzien sniezycy za oknem.
Maz nalewa wrzatku do wanny i odczekuje godzine. Nie angazujemy zony w tym czasie - musi sie zrelaksowac i nastawic psychicznie. Po godzinie wskakujemy do wanny i krzyczymy do zony, ze cholernie gorace i dlugo nie wytrzymasz. Instruujesz zone aby szybko donosila snieg z okna w celu schlodzenia wody. Jak jest oporna mozna ja wkurzyc tak aby rzucala w znienawidzonego meza sniezkami - tez dziala. Snieg musi byc dostarczany bardzo szybko, wiec zona musi lekko mowiac zapierdalac tam i z powrotem. Gdy temperatura wody osiaga optymalna wysokosc tlumaczymy zonie, ze zabawa skonczona badz przepraszamy aby wiecej nas sniegiem nie traktowala. Po ustabilizowaniu sytuacji maz moze zanurzyc sie w cieplej acz nie wrzacej wodzie po sama szyje i zaznac relaksu....
Tuesday, 15 December 2009
Wednesday, 16 September 2009
Na dachu Rumunii
No i przyszedl w koncu czas na te wciaz odkladane Fogarasze. Po kilku dniach opadow i niepewnosci koazalo sie ze termin ktory wybralismy okazal sie szczesliwy. My czyli ja i David - maz (David jest Niemcem) MArii przyjaciolki:)
Spotkalismy sie w Braszowie i po porannym piwku odbyla sie nieudana proba zlapania autobusu. Nieudana poniewaz autobus byl rzekomo pelny wiec do widzenia. Pozostalo liczyc na stopa. Po krotkim czasie sie udalo. Z glownej drogi jest jeszcze sporo w gory (choc juz je widac) zeby dreptac. Kolejny stop i dowozi nas do podnoza. Okazuje sie ze 6 Km ze znaku przeradza sie w jakies 10-12 do poczatku gor (wioska ze znaku to wcale jeszcze nie poczatek gorskiej przygody, za nia jest cos jeszcze....) Docieramy, jemy, dopychamy piwem i juz sie nie chce isc:)
Wyruszamy i po nie tak dlugim czasie dochodzimy do przemilego schroniska 1401 m pokonujac juz jakies 800 m w gore. Taki urok, szybko i bardzo w gore. Tutaj im pozniej tym tloczniej. Robi sie tez troche chlodno wiec po jedzeniu postanawiamy pomieszac piwo z przyniesiona palinka:)
Efekt bardzo szybki. Po krotkim czasie obgadalismy i wypilismy ze wszystkimi. Spalo sie bardzo milo.
Na drugi dzien atakujemy. Po 2 litry wody, 2 piwa i w gore. Dzis ponad 1100 m. Za nami wiele osob ze schroniska. Szybko sie okazuje ze wody nie wystarczy i bedzie srednio. W polowie drogi z bardzo oszczedzanej wody (juz jestem odwodniony) wypijam kilka glebszych, Amerykanin stwierdza ze jest tu zrodlo - kolo refugiu pod Moldoveanu. Zrodla nie bylo a z woda poszlelismy na to konto. Nic ruszamy w gore, Amerykanin w dol - jakies 200-300 m do jeziorka....
Na dachu Rumunii udalo nam sie byc samym przez jakies 5 min :)
Otwieram piwo i po kilku lykach stwierdzamy ze sie nie da bo za szybko idzie do glowy (glod pewnie nie poprawial sytuacji). Dzielimy sie z innymi - tym razem bez zalu:)
Jeszcze kilka godzin i bedzie woda, zarcie i schronisko. Resztkami sil docieram na przelecz z ktorej juz widze budynek cabany a oczyma wyobrazni suto zastawione stoly, piwo i wiadro wody...
Docieramy, prosze o wode - odziwo gratis:). Potem spotykamy grupe Niemcow, czestuja nas palinka.... Jest to grupa podstarzalych badz juz zawansowanych wiekiem ludzi plci wszelakiej. Spotkalismy ich noc wczesniej w schroniskowej sali biesiadnej i oni tez sie nam nie oparli:) teraz byl rewanz. Wiec grupa ta je, pije i wszystko jest smiesznie tanie dla nich, ale maja jeszcze jedna ceche - zapierdalaja po gorach jakby mieli silniki w dupach. My i inni mlodzi pokonalismy te sama trase w 11-12 h i wiecej. Oni zrobili to w 9,5h...
No ale wypijam i staje w kolejce po jedzenie:) W malym okienku duza pani w kreszowym dresie pyta czego. Mowie 2 zupy i 2 piwa, ile i kiedy? zupa 12, piwo 12, jak bedzie to zawola. Ok, czekam. Po 10 min podchodze i pytam, jak tam z moim zamowieniem. Odpowiedz juz slyszalem - jak bedzie gotowe to zawolam. A co z piwem - jak bedzie to zawolam:)
Po minutach 20 wkurwiony staje przy okienku i czekam, nagle slysze krzyk 2 zupy - odbieram i mowie ze jeszcze 2 piwa - kierowniczka siega spokojnie na polke na wyciagniecie polowy reki i podaje mi rowniez 2 piwa...
Potem dochodza inni, juz znajomi i robi sie znow ciekawie. Po zgaszeniu swiatla (generator wylaczaja o 22) przenosimy sie miedzy namioty i dopelniamy dziela. Okazuje sie ze sa jeszcze na tym swiecie ludzie zdolni nosic litrowa wodke albo wina i wszystko w szklanych butelkach. W zwiazku z tym ze sami nie dadza rady - pomagamy:) i jak zwykle spi sie wybornie - a sika jeszcze lepiej... Odbylem najbardziej wzruszajace, przeszywajace i piekne szczanie. Noc, bezchmurne niebo, gwiazdy i bardzo jasny ksiezyc oswietlajacy trawe, jezioro i poszarpane szczyty dookola - nie chcialo mi sie konczyc ale na moje nieszczescie odwodnienie w ciagu dnia wciaz nie pozwalalo mi na oddawanie wiekszej ilosci moczu....
Rono wieliku bol kolan po poprzednim dniu, a swiadomosci ze trzeba zejsc jakies 1500 m w dol nie pomaga. Droga jest piekna ale dluga.
Na dole jeszcze sporo kilometrow droga do Victorii - niby miasteczka. A tam trafiamy na dni miasta i wielka bibe z zarciem piciem muzyka i wielka iloscia kiczu:) Najadamy sie czym sie da i po 2 piwkach okazuje sie ze w niedziele nie odjezdza zaden autobus.... wiec na stopa do drogi glownej. Jak zaczelismy tak skonczylismy. Dosc szybko nam sie udalo dojechac do Braszowa. Jeszcze chwila w pieknym miescie i powrot do "uwielbianego", "przepieknego" Bukaresztu:)
Fotki z wyjazdu na www.picasaweb.google.com/licho.art
Spotkalismy sie w Braszowie i po porannym piwku odbyla sie nieudana proba zlapania autobusu. Nieudana poniewaz autobus byl rzekomo pelny wiec do widzenia. Pozostalo liczyc na stopa. Po krotkim czasie sie udalo. Z glownej drogi jest jeszcze sporo w gory (choc juz je widac) zeby dreptac. Kolejny stop i dowozi nas do podnoza. Okazuje sie ze 6 Km ze znaku przeradza sie w jakies 10-12 do poczatku gor (wioska ze znaku to wcale jeszcze nie poczatek gorskiej przygody, za nia jest cos jeszcze....) Docieramy, jemy, dopychamy piwem i juz sie nie chce isc:)
Wyruszamy i po nie tak dlugim czasie dochodzimy do przemilego schroniska 1401 m pokonujac juz jakies 800 m w gore. Taki urok, szybko i bardzo w gore. Tutaj im pozniej tym tloczniej. Robi sie tez troche chlodno wiec po jedzeniu postanawiamy pomieszac piwo z przyniesiona palinka:)
Efekt bardzo szybki. Po krotkim czasie obgadalismy i wypilismy ze wszystkimi. Spalo sie bardzo milo.
Na drugi dzien atakujemy. Po 2 litry wody, 2 piwa i w gore. Dzis ponad 1100 m. Za nami wiele osob ze schroniska. Szybko sie okazuje ze wody nie wystarczy i bedzie srednio. W polowie drogi z bardzo oszczedzanej wody (juz jestem odwodniony) wypijam kilka glebszych, Amerykanin stwierdza ze jest tu zrodlo - kolo refugiu pod Moldoveanu. Zrodla nie bylo a z woda poszlelismy na to konto. Nic ruszamy w gore, Amerykanin w dol - jakies 200-300 m do jeziorka....
Na dachu Rumunii udalo nam sie byc samym przez jakies 5 min :)
Otwieram piwo i po kilku lykach stwierdzamy ze sie nie da bo za szybko idzie do glowy (glod pewnie nie poprawial sytuacji). Dzielimy sie z innymi - tym razem bez zalu:)
Jeszcze kilka godzin i bedzie woda, zarcie i schronisko. Resztkami sil docieram na przelecz z ktorej juz widze budynek cabany a oczyma wyobrazni suto zastawione stoly, piwo i wiadro wody...
Docieramy, prosze o wode - odziwo gratis:). Potem spotykamy grupe Niemcow, czestuja nas palinka.... Jest to grupa podstarzalych badz juz zawansowanych wiekiem ludzi plci wszelakiej. Spotkalismy ich noc wczesniej w schroniskowej sali biesiadnej i oni tez sie nam nie oparli:) teraz byl rewanz. Wiec grupa ta je, pije i wszystko jest smiesznie tanie dla nich, ale maja jeszcze jedna ceche - zapierdalaja po gorach jakby mieli silniki w dupach. My i inni mlodzi pokonalismy te sama trase w 11-12 h i wiecej. Oni zrobili to w 9,5h...
No ale wypijam i staje w kolejce po jedzenie:) W malym okienku duza pani w kreszowym dresie pyta czego. Mowie 2 zupy i 2 piwa, ile i kiedy? zupa 12, piwo 12, jak bedzie to zawola. Ok, czekam. Po 10 min podchodze i pytam, jak tam z moim zamowieniem. Odpowiedz juz slyszalem - jak bedzie gotowe to zawolam. A co z piwem - jak bedzie to zawolam:)
Po minutach 20 wkurwiony staje przy okienku i czekam, nagle slysze krzyk 2 zupy - odbieram i mowie ze jeszcze 2 piwa - kierowniczka siega spokojnie na polke na wyciagniecie polowy reki i podaje mi rowniez 2 piwa...
Potem dochodza inni, juz znajomi i robi sie znow ciekawie. Po zgaszeniu swiatla (generator wylaczaja o 22) przenosimy sie miedzy namioty i dopelniamy dziela. Okazuje sie ze sa jeszcze na tym swiecie ludzie zdolni nosic litrowa wodke albo wina i wszystko w szklanych butelkach. W zwiazku z tym ze sami nie dadza rady - pomagamy:) i jak zwykle spi sie wybornie - a sika jeszcze lepiej... Odbylem najbardziej wzruszajace, przeszywajace i piekne szczanie. Noc, bezchmurne niebo, gwiazdy i bardzo jasny ksiezyc oswietlajacy trawe, jezioro i poszarpane szczyty dookola - nie chcialo mi sie konczyc ale na moje nieszczescie odwodnienie w ciagu dnia wciaz nie pozwalalo mi na oddawanie wiekszej ilosci moczu....
Rono wieliku bol kolan po poprzednim dniu, a swiadomosci ze trzeba zejsc jakies 1500 m w dol nie pomaga. Droga jest piekna ale dluga.
Na dole jeszcze sporo kilometrow droga do Victorii - niby miasteczka. A tam trafiamy na dni miasta i wielka bibe z zarciem piciem muzyka i wielka iloscia kiczu:) Najadamy sie czym sie da i po 2 piwkach okazuje sie ze w niedziele nie odjezdza zaden autobus.... wiec na stopa do drogi glownej. Jak zaczelismy tak skonczylismy. Dosc szybko nam sie udalo dojechac do Braszowa. Jeszcze chwila w pieknym miescie i powrot do "uwielbianego", "przepieknego" Bukaresztu:)
Fotki z wyjazdu na www.picasaweb.google.com/licho.art
Tuesday, 11 August 2009
pelikanos, sumos i Babadagos...
Tym rzem wybralismy sie do delty Dunaju. Zawsze mnie tam ciagnelo ale jakos nigdy nie mialem na tyle przekonania i motywacji zeby sie zdecydowac. W koncu zrobilem to i nie zaluje. Powiem wiecej, kocham gory, jk osttnio sie przekonlem morze tez jest fjne (mx 3 dni) le zkochalem sie w delcie. Dojazd jest troche uciazliwy, trzeba poswiecic duzo czasu i energi ale sie oplaca. Najdalej gdzie mozna dojechac to Tulcea i z tad jedynie statek po Dunaju. Do Suliny nie prowadza zadne drogi:). Mikro miasteczko ktore z Rumunia laczy jedna z odnog Dunaju - poprostu cudownie. To sprawia ze nie ma tutaj takich tlumow. A jest przecudownie i raczej nie da sie tego opisac, odac tego co mnie tam spotkalo w slowach wiec nie bede za bardzo probowal. Powiem tylko ze warto i warto wydac nie male pieniadze zeby spedzic troche czasu. Nie jest najtaniej, tzn droga jest komunikacja ale cos za cos. My wynajelismy mala lodke z silnikiem i paszli na kanaly. Dunaj ma tu 3 odnogi glowne po ktorych plywaja statki i miliony kanalow mniejszych pomiedzy glownymi, tysiace jezior, bagien i innych tworow. Jeden gosc oferowal motorowke lux ale to zabilo by efekt (zbyt wysoka, szybka i zabudowana), rowniez wycieczki w przeladowanych mini stateczkach i wiekszych lodkach nie oddaja tego czego chcialem sprobowac. Mala lodka, tylko my dwoje i kierowca. Poplywalismy wszedzie gdzie chcielismy, on wiedzial gdzie nas zabrac, mogles sie zatrzymac i z lodki przebierac w liliach wodnych. Poprostu wspaniale. Tutaj w barze, podczas przerwy w plywaniu z powodu deszczu, poczulem sie jak w domu. Wzielismy naszego kierowce ze soba zeby przeczekac deszcz daleko od domu i pytam co on chce, chcial wodke. W barze uslyszalem 50 czy 100? I to mi poprawilo humor:) Potem gosc zabral nas do siebie do domu, nakarmil wszelakiej masci rybami wysmazonymi przez jego zone, wypilismy troche palinki i nawet pol litra tego pysznego (w odroznieniu od naszej sliwowicy) trunku dostalem na droge.
Najbardziej czekalem na pelikany, ktore znalem dosyc dobrze z zoo i chcialem porownac czy te na wolnosci beda podobne - byly ale na wolnosci sa o wiele piekniejsze:) zwlaszcza te fruwajace Ci nad glowa - na szczescie zaden nie zdecydowal sie obdarowac mnie swoim gownem.
W koncu zobaczylem jak Dunaj wpada do morza (jedna z odnog). Jest tez plaza i normalne morze - no moze nie takie normalne bo woda jest mniej slona niz w Baltyku:) Generalnie w morzu Czarnym jest duzo bardziej slona ale tutaj miesza sie ze slodkoscia Dunaju co daje pewien niedosyt w smaku:)
Pojadlem ryb, choc na poczzatku dlugo walczylem czy nie bezpieczniej bedzie zamowic kurczaka:) Ja to strasznie opornie jadam ryby, ale przelamalem sie i pozarlem suma - no i bardzo mi sie spodobalo. Potem bylo wiecej i wiecej....
W drodze powrotnej zatrzymalismy sie jeszcze w Babadag. Pewnie niewiele ta nazwa mowi wieszosci ludziom, mnie rowniez przed przeczytaniem "Jadac do Babadag" Stasiuka....Maria wlasnie konczyla ta ksiazke w wydaniu rumunskim lezac na dworcowej lawce, zapomnianego przez swiat Babadag.....
Kilka przykladowych fotek ponizej, wiecej na www.picasaweb.google.com/licho.art
Tuesday, 14 July 2009
rewelacje
Po dlugiej przerwie w koncu cos ciekawego mnie spotkalo☺
W kazdym bloku mieszkalnym, przynajmniej w Bukareszcie, istnieje miejsce pracy dla
administratora. Jak sie za chwile okaze – gleboka komuna. Nie dosc ze to kosztuje –
utrzymanie armii pseudo administratorow, to jeszcze kazdy sobie czyli prawdziwa samowolka.
Dodatkowo nie w kazdym ale w wielu blokach wystepuje cec – cieciu. To tez strasznie mi
przypomina klimaty z misia czy tym podone. Oczywiscie nie byl bym soba gdybym sie nie dziwil,
sprzeciwial i buntowal, ale.... No wlasnie, ta pozycje w przeciwienstwie do adminow jestem w
stanie poprzec a nawet kultywowac. Okazuje sie ze na pierwszy rzut oka pytanie przez starucha
dokad ide, do kogo a czasem dzwonienie do mieszkancow wskazanych przeze mnie jest
smieszne. Wchodzisz do klatki a tam przez okienko pada pytanie...ale. Tak sadzilem az do
momentu gdy mialem powazne podejrzenie ze mnie okradna jeszcze tej samej nocy. Mnie czyli
moje biuro. Niestety bronic sie za bardzo nie moglem, jedyne co to zabrac ze soba forse,
laptoka i co cenniejsze male przedmioty. Albo spedzac noce w biurze. I tu popadlem w zadume,
no i wydumalem ze w sumie to fajnie bylo by miec takiego ciecia na dole....
Wracajac do glownego bohatera mej opowiesci. Prze huj jakich tu akurat wiele, czyli nic nowego
mozna by rzec normalka, ale.... ale jak wspominalem niejednokrotnie codziennie mnie tu
jeszcze cos nowego spotyka. Taki wlasnie admin co miesiac wywiesza w swoim bloku numery
m ieszkan i tysiace wyszczegolnionych rubryk z oplatami, oplate w sumie za miesiac ostatni,
zaleglosci za poprzednie miesiace i TOTAL. Moje biuro jest np nie placone od marca – tzn
marzec tez do zaplaty i ja ide do goscia, gadam i nie placac wracam – nic sie nie stalo☺ kazdy
musi placic do prze huja. Jako ze ja mam biuro od kwietnia nie zamierzalem placic za marzec
ale okazuje sie ze jesli chce zaplacic za czerwiec musze najpierw splacic poprzednie – wiec
poki co nie place i czekam az wlascicel to zrobi. Zastanawia mnie natomiast sposob naliczania
oplat. Jest to tajemnieca poliszynela dlaczego akurat tyle za to a tyle za tamto. Wiec wkurzony
ide do niego aby mi wytlumaczyl ile wisze za kwiecien i ile za maj dokladnie. Gosc mi podaje
cyfry. Ja uruchamiam moj nieskaplikowany kalkurator w glowie i odejmujac od sumy koncowej
stwierdzam ze cos jest nie tak. Gosc swoje ze tyle trzeba i koniec. Po chwili przepychanek
slownych i problemow z urzyciem kalkuratora plastikowego tym razem admin stwierdza ze do
zaplaty jest 880 lei. TOTAL wynosil 1065 lei. Tu podziala prawdopodobnie moja stanowczosc i
gosc zaczal skreslac z listy poprzednie liczby i na kawalku kartki podal mi nowe – nizsze
rachunki do zaplaty☺
Moze gdybym mocniej negocjowal i napieral to dalo by sie jeszcze zjechac z ceny...:)
samowolka na calego. Kolejna rzecz to wodomierze. Mam oczywiscie az 4. Wedlug odczytow
wychodzi ze wody prawie nie zuzywam. Zimnej 0,5-1 kubik na miesiac a cieplej wcale (nie mam
cieplej nie wiem czemu). Place natomiast stawke jedna z najwyzszych w bloku. Admin na to ze
wodomierze nie sa zarejestrowane i on nalicza mi ogolne zurzycie podzielone na ilosc
mieszkan☺ wlasciciel lolkau skwitowal w ten sposob: od poczatku liczyl wedlug wodomierzy
wiec niech nie pierdoli, pewnie mu sie butelka merlota skoczyla ktora dal mu ostatnio.... Tego
samego dnia przychodzi inny dupek i mowi ze jest komitetu jakiegos, cos jakby kontroler takich
adminow. Pytal jaki mamy problem (widzial moja rozmowe)po czym zaproponowal rozwiazanie
– nieformalna taxa 100 euro miesiecznie za mieszkania w ktorych sa firmy☺ czeski film – teraz
oczekuje przyjscia jeszcze kogos innego z wyzszego komitetu.:)
I to tak w skrocie. Konkluzja jest taka, ze nic nie jest wieczne. Napewno nie zapisana kartka
papieru a mam nadzieje ze rowniez zwyczaj tolerowania i utrzymywania takiej armi
darmozjadow. Niestety z tego wynika rowniez ze i my sami nie bedziemy zyc wiecznie, wiec
ciagnijmy z zycia ile sie da....
W kazdym bloku mieszkalnym, przynajmniej w Bukareszcie, istnieje miejsce pracy dla
administratora. Jak sie za chwile okaze – gleboka komuna. Nie dosc ze to kosztuje –
utrzymanie armii pseudo administratorow, to jeszcze kazdy sobie czyli prawdziwa samowolka.
Dodatkowo nie w kazdym ale w wielu blokach wystepuje cec – cieciu. To tez strasznie mi
przypomina klimaty z misia czy tym podone. Oczywiscie nie byl bym soba gdybym sie nie dziwil,
sprzeciwial i buntowal, ale.... No wlasnie, ta pozycje w przeciwienstwie do adminow jestem w
stanie poprzec a nawet kultywowac. Okazuje sie ze na pierwszy rzut oka pytanie przez starucha
dokad ide, do kogo a czasem dzwonienie do mieszkancow wskazanych przeze mnie jest
smieszne. Wchodzisz do klatki a tam przez okienko pada pytanie...ale. Tak sadzilem az do
momentu gdy mialem powazne podejrzenie ze mnie okradna jeszcze tej samej nocy. Mnie czyli
moje biuro. Niestety bronic sie za bardzo nie moglem, jedyne co to zabrac ze soba forse,
laptoka i co cenniejsze male przedmioty. Albo spedzac noce w biurze. I tu popadlem w zadume,
no i wydumalem ze w sumie to fajnie bylo by miec takiego ciecia na dole....
Wracajac do glownego bohatera mej opowiesci. Prze huj jakich tu akurat wiele, czyli nic nowego
mozna by rzec normalka, ale.... ale jak wspominalem niejednokrotnie codziennie mnie tu
jeszcze cos nowego spotyka. Taki wlasnie admin co miesiac wywiesza w swoim bloku numery
m ieszkan i tysiace wyszczegolnionych rubryk z oplatami, oplate w sumie za miesiac ostatni,
zaleglosci za poprzednie miesiace i TOTAL. Moje biuro jest np nie placone od marca – tzn
marzec tez do zaplaty i ja ide do goscia, gadam i nie placac wracam – nic sie nie stalo☺ kazdy
musi placic do prze huja. Jako ze ja mam biuro od kwietnia nie zamierzalem placic za marzec
ale okazuje sie ze jesli chce zaplacic za czerwiec musze najpierw splacic poprzednie – wiec
poki co nie place i czekam az wlascicel to zrobi. Zastanawia mnie natomiast sposob naliczania
oplat. Jest to tajemnieca poliszynela dlaczego akurat tyle za to a tyle za tamto. Wiec wkurzony
ide do niego aby mi wytlumaczyl ile wisze za kwiecien i ile za maj dokladnie. Gosc mi podaje
cyfry. Ja uruchamiam moj nieskaplikowany kalkurator w glowie i odejmujac od sumy koncowej
stwierdzam ze cos jest nie tak. Gosc swoje ze tyle trzeba i koniec. Po chwili przepychanek
slownych i problemow z urzyciem kalkuratora plastikowego tym razem admin stwierdza ze do
zaplaty jest 880 lei. TOTAL wynosil 1065 lei. Tu podziala prawdopodobnie moja stanowczosc i
gosc zaczal skreslac z listy poprzednie liczby i na kawalku kartki podal mi nowe – nizsze
rachunki do zaplaty☺
Moze gdybym mocniej negocjowal i napieral to dalo by sie jeszcze zjechac z ceny...:)
samowolka na calego. Kolejna rzecz to wodomierze. Mam oczywiscie az 4. Wedlug odczytow
wychodzi ze wody prawie nie zuzywam. Zimnej 0,5-1 kubik na miesiac a cieplej wcale (nie mam
cieplej nie wiem czemu). Place natomiast stawke jedna z najwyzszych w bloku. Admin na to ze
wodomierze nie sa zarejestrowane i on nalicza mi ogolne zurzycie podzielone na ilosc
mieszkan☺ wlasciciel lolkau skwitowal w ten sposob: od poczatku liczyl wedlug wodomierzy
wiec niech nie pierdoli, pewnie mu sie butelka merlota skoczyla ktora dal mu ostatnio.... Tego
samego dnia przychodzi inny dupek i mowi ze jest komitetu jakiegos, cos jakby kontroler takich
adminow. Pytal jaki mamy problem (widzial moja rozmowe)po czym zaproponowal rozwiazanie
– nieformalna taxa 100 euro miesiecznie za mieszkania w ktorych sa firmy☺ czeski film – teraz
oczekuje przyjscia jeszcze kogos innego z wyzszego komitetu.:)
I to tak w skrocie. Konkluzja jest taka, ze nic nie jest wieczne. Napewno nie zapisana kartka
papieru a mam nadzieje ze rowniez zwyczaj tolerowania i utrzymywania takiej armi
darmozjadow. Niestety z tego wynika rowniez ze i my sami nie bedziemy zyc wiecznie, wiec
ciagnijmy z zycia ile sie da....
Sunday, 26 April 2009
Paste czyli wielkanoc po rumunsku podejcie drugie.
Tydzien po naszych odbyly sie swieta w Rumunii zwane Paste (tu s czytamy jak sz). W tym roku wraz z tesciami wybralismy sie na wyprawe. W porownaniu z rokiem ubieglym, tym razem niespodzianek kulinarnych nie bylo...www.picasaweb.google.com/licho.art
W sobote rano zapakowalismy Dacie logan kombi po sam dach (wiekszosc to jedzenie i wino) i udalismy sie do miejscowosci Baltatesti. Bardzo malownicza chyba wies choc duza, z tradycyjna zabudowa i w gorach, takich nie najwyzszych ale w gorach.
Zamieszkalismy w sanatorium, w pokojach o wystroju iscie komunistycznym ale nie to bylo njawazniejsze. Zaraz po rozpakowaniu tesc sie wybral w podroz, kobiety sobie cos tam a ja mialem ochote na... taka dziwna ta ochota mnie naszla, w miedzyczasie polski repertuar poezji spiewanej mi sie wlaczyl, wiec wzialem butelke wina, koc i poszedlem....
Wyszedlem ze wsi wdrapalem sie na wzgorze i pod samotna sosna postanowilem zaczac spozywac jakze smaczne moldawskie (z rumunskiej moldawi) wino. Poczatkowe postanowienia o powolnym degustowaniu i rozmyslaniu na tematy filozoficzne szybko poszly w odstawke (widocznie zbyt mi smakowalo) i po niedlugim czasie lezalem na kocyku z blogim usmiechem. Wciagu kilku minut zasnalem w promieniach slonca. Zbudzili mnie przechodzacy ludzie kilka godzin pozniej - wstalem wypoczety i szczesliwy - to bylo to czego mi brakowalo:)
Wracajac zobaczylem chlopcow sprzedajacych przy drodze zolte kwiatki zebrane na lace (i ja je widzialem ale bylem zbyt leniwy zeby sie za nimi schylac) wiec uzywajac mojej wspanialej rumunszczyzny dobilem targu i po okazyjnej cenie kupilem 2 bukiety. Na miejscu podarowalem je tesciowej i Maryji, oczywiscie byle zachwycone jak zawsze gdy kobieta zostaje obdarowana kwiatami. Prawdopodobnie myslaly ze sam zbieralem wiec nie wyprowadzalem ich z bledu, tak bylo latwiej....
Tak spedzilem wielka sobota obrzadku prawoslawnego.... o polnocy wyladowalismy w przepieknym monastyrze na tradycyjne celebrowanie, potem juz spotkania rodzinne.
Nastepnego dnia bylismy umowieni z ciotkami i wujkami ale wczesniej wybralismy sie do monastyru z poprzedniej nocy tym razem podazajac piechota przez wsie i pagory.
No a potem spotkania rodzinne, niektorych juz znalem, innych nie ale zawsze jeden powtarzajacy sie element - cuika albo wodka wypita z ciotka czy wujkiem. I jedno haslo ktore kazdego tak doprowadza tam do lez radosci, ktore powiedzialem do jednej z ciotek pewnego razu. Moj rumunski byl jeszcze bardzo ubogi i droga dedukcji po dluzszym namysle i kilku kieliszkach krzyknalem: Haj matusza la vodka - co znaczy chodz ciotka na wodke, albo delikatniej napijmy sie wodki ciociu. Ta wlasnie ciotka byla obecna i teraz i nie dala mi spokoju.
Po imprezie nastepnego dnia wybralismy sie w ciekawa podroz.
Jedzenie o ktorym wspomnialem na poczatku bylo konsumowane caly czas ale nawet czwarta czesc nie zostala ulokowana w naszych zoladkach.
W tym roku ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu nie bylo niespodzianek. Wszystkie potrawy juz znalem z wczesniejszych doswiadczen a i baran byl tylko ze w kawalkach pieczony i dosc zjadliwy - zmeczylem 1 kawalek i odbebnilem swoje. Potem juz tylko wino sery warzywa i wodka serwowana nieustannie przez tescia i ciotki.....
Poniedzialek przepiekna objazdowka po monastyrach ( ach coz to byla za podroz) zapraszan na www.picasaweb.google.com/licho.art
po monastyrach odwiedzilismy wies pisana w dwoch jezykach, z przewaga polskich korzeni i zywym jezykiem polskim zsprzed wojny. Tam udalismy sie na dol do kopalni soli, juz nie czynnej ale niezwykle urodziwej (taki substytut wieliczki bo nie umywa sie do niej, jednakze robi wrazenie). Kopalnie soli w Kaczyce (tak sie nazywa miejscowosc) pomagali zakladac, explorowac i organizowac gornicy z Wieliczki i Bochni bardzo dawno temu i tak zaczely sie polskie fale osadnictwa na tym terenie.
Po tym doswiadczeniu pozostalo nam odwiedzenie ciotek w Suczawie:)
Dobre zarcie ( takie bardzo przypominajace nasze polskie, domowe) i woda, moj kieliszek nigdy nie stal pusty a toast za toastem, moj swiat dosc szybko stal sie jeszcze piekniejszy:)
Potem juz tylko powrot do domu i niemila perspaktywa ciezkiej charowki. Niemniej jednak Paste uwazam za wyjatkowo udane:)
W sobote rano zapakowalismy Dacie logan kombi po sam dach (wiekszosc to jedzenie i wino) i udalismy sie do miejscowosci Baltatesti. Bardzo malownicza chyba wies choc duza, z tradycyjna zabudowa i w gorach, takich nie najwyzszych ale w gorach.
Zamieszkalismy w sanatorium, w pokojach o wystroju iscie komunistycznym ale nie to bylo njawazniejsze. Zaraz po rozpakowaniu tesc sie wybral w podroz, kobiety sobie cos tam a ja mialem ochote na... taka dziwna ta ochota mnie naszla, w miedzyczasie polski repertuar poezji spiewanej mi sie wlaczyl, wiec wzialem butelke wina, koc i poszedlem....
Wyszedlem ze wsi wdrapalem sie na wzgorze i pod samotna sosna postanowilem zaczac spozywac jakze smaczne moldawskie (z rumunskiej moldawi) wino. Poczatkowe postanowienia o powolnym degustowaniu i rozmyslaniu na tematy filozoficzne szybko poszly w odstawke (widocznie zbyt mi smakowalo) i po niedlugim czasie lezalem na kocyku z blogim usmiechem. Wciagu kilku minut zasnalem w promieniach slonca. Zbudzili mnie przechodzacy ludzie kilka godzin pozniej - wstalem wypoczety i szczesliwy - to bylo to czego mi brakowalo:)
Wracajac zobaczylem chlopcow sprzedajacych przy drodze zolte kwiatki zebrane na lace (i ja je widzialem ale bylem zbyt leniwy zeby sie za nimi schylac) wiec uzywajac mojej wspanialej rumunszczyzny dobilem targu i po okazyjnej cenie kupilem 2 bukiety. Na miejscu podarowalem je tesciowej i Maryji, oczywiscie byle zachwycone jak zawsze gdy kobieta zostaje obdarowana kwiatami. Prawdopodobnie myslaly ze sam zbieralem wiec nie wyprowadzalem ich z bledu, tak bylo latwiej....
Tak spedzilem wielka sobota obrzadku prawoslawnego.... o polnocy wyladowalismy w przepieknym monastyrze na tradycyjne celebrowanie, potem juz spotkania rodzinne.
Nastepnego dnia bylismy umowieni z ciotkami i wujkami ale wczesniej wybralismy sie do monastyru z poprzedniej nocy tym razem podazajac piechota przez wsie i pagory.
No a potem spotkania rodzinne, niektorych juz znalem, innych nie ale zawsze jeden powtarzajacy sie element - cuika albo wodka wypita z ciotka czy wujkiem. I jedno haslo ktore kazdego tak doprowadza tam do lez radosci, ktore powiedzialem do jednej z ciotek pewnego razu. Moj rumunski byl jeszcze bardzo ubogi i droga dedukcji po dluzszym namysle i kilku kieliszkach krzyknalem: Haj matusza la vodka - co znaczy chodz ciotka na wodke, albo delikatniej napijmy sie wodki ciociu. Ta wlasnie ciotka byla obecna i teraz i nie dala mi spokoju.
Po imprezie nastepnego dnia wybralismy sie w ciekawa podroz.
Jedzenie o ktorym wspomnialem na poczatku bylo konsumowane caly czas ale nawet czwarta czesc nie zostala ulokowana w naszych zoladkach.
W tym roku ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu nie bylo niespodzianek. Wszystkie potrawy juz znalem z wczesniejszych doswiadczen a i baran byl tylko ze w kawalkach pieczony i dosc zjadliwy - zmeczylem 1 kawalek i odbebnilem swoje. Potem juz tylko wino sery warzywa i wodka serwowana nieustannie przez tescia i ciotki.....
Poniedzialek przepiekna objazdowka po monastyrach ( ach coz to byla za podroz) zapraszan na www.picasaweb.google.com/licho.art
po monastyrach odwiedzilismy wies pisana w dwoch jezykach, z przewaga polskich korzeni i zywym jezykiem polskim zsprzed wojny. Tam udalismy sie na dol do kopalni soli, juz nie czynnej ale niezwykle urodziwej (taki substytut wieliczki bo nie umywa sie do niej, jednakze robi wrazenie). Kopalnie soli w Kaczyce (tak sie nazywa miejscowosc) pomagali zakladac, explorowac i organizowac gornicy z Wieliczki i Bochni bardzo dawno temu i tak zaczely sie polskie fale osadnictwa na tym terenie.
Po tym doswiadczeniu pozostalo nam odwiedzenie ciotek w Suczawie:)
Dobre zarcie ( takie bardzo przypominajace nasze polskie, domowe) i woda, moj kieliszek nigdy nie stal pusty a toast za toastem, moj swiat dosc szybko stal sie jeszcze piekniejszy:)
Potem juz tylko powrot do domu i niemila perspaktywa ciezkiej charowki. Niemniej jednak Paste uwazam za wyjatkowo udane:)
Subscribe to:
Posts (Atom)